Żużel – Jacek Dreczka wirtuoz mikrofonu z Olimpijskiego.

Kto nie słyszał popularnego WuTeEs w wykonaniu kibiców Sparty Wrocław pod wodzą Jacka Dreczki? W naszym najnowszym wywiadzie przybliżamy postać spikera Wrocławskiej ekipy. Nie zabrakło śmiechów, a także spojrzenia na żużel z zupełnie innej strony!

Wychowany w Gorzowie, lecz związany niezwykłą więzią z Wrocławiem. Nikt na Olimpijskim nie wyobraża sobie meczu ligowego bez jego udziału. Twórca podcastu „Mówi się żużel”, dziennikarz, a przede wszystkim niezwykły człowiek-orkiestra. Oto właśnie, Jacek Dreczka.

Witaj Jacku. Jesteśmy świeżo po Meczu Narodów w Łodzi. To twój drugi występ na tej imprezie. Jak Ci się podobało? Łódzka publiczność ewidentnie polubiła Cię.

Polubiła? To bardzo się cieszę. Wiem, że lubi mnie prezes Skrzydlewski, z wzajemnością zresztą. Za każdym razem, kiedy jestem w Łodzi zauważam, że kibice są bardzo otwarci i trochę zaskoczeni jak spaceruję z plecakiem po trybunach i zadaję im pytania do mikrofonu. Taki mam styl. Blisko ludzi. Zresztą uważam, że niejednokrotnie „zwykli” kibice na trybunach mają ciekawsze i bardziej sensowne spostrzeżenia niż niejeden telewizyjny ekspert żużlowy. A wracając do Łodzi. Kapitalny, kompaktowy stadion. I najlepsze w Polsce nagłośnienie. Aż chce się gadać.

Nie można też nie wspomnieć o DPŚ. Cały tydzień reprezentacyjnej wojny o złoto, którą na swoją korzyść rozstrzygnęła Polska. Jak to wszystko wyglądało z Twojej perspektywy?

– Wyglądało tak, że połowę każdego biegu widziałem na torze a połowę na… telebimie. Bo Francuzi (Discovery) stawiają to wielkie, wysokie na dwa metry podium, które de facto jest sceną a ja stojąc na murawie nie widzę co jest za nim (śmiech). A tak poważnie to sportowo każdy widział jak było. Najlepsze zawody od lat. A ja się cieszę, bo udało mi się rozhulać trybuny. Na koniec był taki hałas, że nie było sensu niczego gadać, bo i tak nie było nas słychać. Cytując klasyka: wspaniały to był mundial, nie zapomnę go nigdy.

Na pewno szczególnym momentem było wyprzedzenie Lamberta przez Magica. Jako spikerowi Betard Sparty Wrocław zabiło mocniej serducho, kiedy „swój” zapewnił złoto? Czujesz wtedy jakieś dodatkowe emocje towarzyszące temu?

– Pewnie mi nie uwierzysz, ale traktowałem Magica jako swojego Polaka a nie człowieka ze Sparty. Ja nie mam takich rozkmin podczas takich zawodów. Poza tym przy takich zawodach jest tyle różnych elementów, muszę być tak skoncentrowany, że na jakieś osobiste sympatie nie ma miejsca. Robię to już 18 lat i dawno przestałem myśleć kategoriami, że kogoś prywatnie bardziej lubię a kogoś mniej. I tyle.

Co w ogóle sprowadziło Cię do Wrocławia. Pochodzisz z Gorzowa Wielkopolskiego, a po drodze zaliczałeś występy w Rzeszowie. Kawał Polski już przejeździłeś, jednak Olimpijski ściągnął Cię na dłużej.

– Co mnie sprowadziło? Modernizacja Stadionu Olimpijskiego. Bo Sparta jeździła sezon 2016 w Poznaniu i kluby tak się dogadały, że prezenterem będzie Andrzej Malicki ze Sparty a spikerem na wieżyczce ktoś kto zna miejscowych kibiców i kogo miejscowi kibice znają. Ja w ogóle zaczynałem spikerkę podczas studiów w Poznaniu. Byłem na II roku a klub szukał wolontariuszy i funkcyjnych. To się zgłosiłem i od 2006 roku prowadziłem tam zawody aż do chwili, kiedy klub się rozpadł, czyli do 2011. Poznań zaproponował mnie na spikera w 2016 roku. Wtedy już mieszkałem w Gorzowie, ale chętnie dojeżdżałem na mecze. No i po sezonie pani Krysia Kloc oznajmiła mi, że Sparta wraca do domu a ja będę teraz jeździł do Wrocławia. I jeździmy tam z żoną na każdy mecz o tych 7 lat. I nie wyobrażam sobie, że miałbym prowadzić mecze ligowe w innym klubie ekstraligowym.

Nie samym Wrocławiem jednak człowiek żyje. W swoim programie z Adamem Skórnickim bardzo sentymentalnie opowiadałeś o starych czasach PSŻ Poznań. Jak teraz się wraca na Golęcin?

– Jest inaczej. Ale nie, że gorzej. Inaczej. Po prostu zmieniły się czasy. Nie mam już dwudziestu kilku lat. Po zawodach kiedyś szło się na szaszłyka i piło kilka piw do później nocy gadając o żużlu z kibicami i ludźmi z klubu na stadionie. Dzisiaj każdy grzecznie wraca do domu. Zresztą nawet gdyby były jakieś imprezy to i tak musiałbym i chciałbym wracać. Mam wspaniałą żonę i dwie wspaniałe córki. Więc jakie imprezy? (śmiech)

Popularyzujesz żużel za pośrednictwem swojego podcastu „Mówi się żużel”. Zadajesz ciekawe, a przy tym niewygodne pytania zawodnikom. Powiedz, kiedy zrodził się w ogóle pomysł audycji?

– Ja wiem czy popularyzuję… Raczej „utwardzam elektorat” to znaczy staram się robić uczciwe i rzetelne rozmowy z żużlowcami. Bardziej to daję im się wygadać, bo wiem, że oni lubią pogadać. Trzeba tylko wiedzieć jak do tego doprowadzić. Pomysł mi się wziął jak podczas śnieżycy w listopadzie zasuwałem autostradą na letnich oponach. Cisnąłem 30 km\h i pomyślałem, że posłuchałbym czegoś o żużlu, ale nagranego w jakiś taki profesjonalny sposób a nie przez telefon. Pracuję w telewizji i współpracuję z radiem. Wiem, że to nie jest żadna filozofia. Wynająć studio, usiąść i po prostu swobodnie pogadać. No i zacząłem w połowie grudnia. Chyba pyknęło, bo dużo ludzi słucha, sporo ludzi cytuje i dostaję dużo pochwał. To miłe.

Muszę Ci przyznać to kapitalna forma przekazu pomiędzy sezonami. Zainteresowany czarnym sportem człowiek wtedy szuka czegoś związanego ze sportem i trafia na Ciebie. Tak było w moim przypadku. Długo Ci zajmuje przygotowanie się do danego odcinka czy może starasz się być bardzo elastycznym?

– Dziękuję, naprawdę się cieszę z każdego dobrego i złego słowa na temat „Mówi się żużel”. To dla mnie ważne. Najbardziej upierdliwe przy szykowaniu takiego nagrania jest dogranie terminów. Najważniejszy jest oczywiście termin gościa. Nie zawsze pasuje też właścicielom studiów nagrań. Ale jakoś to wychodzi. W sumie z zaskakującą regularnością udało nam się wrzucać nowe odcinki na platformę Spotify w każdą środę po 19:00. Stało się to regułą. Ludzie na to czekali. Dla mnie to było fajne uczucie. A szykowanie się do samych rozmów merytorycznie nie było jakieś skomplikowane. Wymyśliłem „żużlosy” czyli podłużne karteczki z tematami rozmów. Do tego jakieś tam daty i cytaty sobie notowałem a reszta to po prostu moje doświadczenia. Żużlem interesuję się, odkąd pamiętam. Poza tym jestem blisko środowiska od 18 lat. No i to jest chyba najważniejsze: staram się rozmawiać a nie tylko zadawać pytania. To ważne. I to jest klucz.

Masz wtedy też idealną okazję do wyciągnięcia ciekawostek czy niuansów niedostępnych przy meczu ligowym, a z tego co zauważyłem sami żużlowcy dość chętnie się z Tobą nimi dzielą. Masz już jakieś nowe pomysły na kolejne audycje?

– Mam. Na bieżąco robię sobie listę gości. Nazwisk nie podam. Ale dużo ludzi, którzy zaczęli słuchać „Mówi się żużel” zaczęło podsyłać mi swoje pomysły na gości i tematy. Z wieloma się zgadzam. Ale na razie nie chcę więcej mówić, bo to się jeszcze może zmienić. Podcastowy „między sezon” zaczniemy w okolicach listopada. Bardzo dużo pomaga mi Michał Wojtas. Dziękuję mu za to, kiedy tylko mogę. Świetny fachowiec.

Mówimy o żużlowcach, pomówmy tez o Tobie więcej, a szczególnie o twojej roli. Wielu nie docenia jak duży wkład masz w budowanie atmosfery na stadionie. Choćby sławne „WuTeEs”, kiedy Spartanie jadą na 5:1. Jak wygląda twoje przygotowanie do meczu? Długo czasu Ci zajmuje? Masz wolną rękę w przekazie z kibicami czy klub może pewne rzeczy Ci nakreśla?

– Ej, ja się nie czuję niedoceniany. Bardzo szanują mnie Krystyna i Andrzej Rusko. Bardzo szanują mnie wrocławscy kibice. Nie wszyscy, bo wiem, że niektórych wkurzam, ale bardzo wielu podchodzi i rozmawia ze mną o mojej pracy i pomysłach na wspólną zabawę. Kibice w Poznaniu też mnie lubią. A ja bardzo sobie cenię opinie o tym jak prowadzę zawody. I te pozytywne i te negatywne. A co do przygotowań to Ameryki nie odkrywam. Przygotowuję się cały czas. Kilka wieczorów przed meczem siadam i coś tam sobie szykuję, ale ja prowadząc żużel nigdy nie czytam. Opowiadam, reaguję, chodzę po trybunach. Tego nie da się przygotować. Trzeba w tym siedzieć. A co do „WuTeEsu” to chętnie odpowiem. Jak trafiłem do Wrocławia to ludzie już to krzyczeli. Tylko nierówno. Ja to skoordynowałem przez co okrzyk nabrał mocy. I „odważni” fani z innych miast próbują zrobić z tego bekę. A ja w Grudziądzu słyszę „hej hej GieKaeM”. W Częstochowie „CeKaeM”. W Poznaniu krzyczymy „PeeSŻet”. I to już nikomu nie przeszkadza. A kto opuści wygodny fotel i wyjdzie zza klawiatury i przyjedzie na Olimpijski przestaje cwaniakować, bo wtedy usłyszy, że gama okrzyków jest bardzo szeroka. Ale to takie nasze żużlowe piekiełko. Czymże byłby dzisiaj nasz żużelek bez Internetów (śmiech)? Jeśli chodzi o moje tzw. zarządzanie emocjami na stadionie to mam absolutnie wolną rękę. Nikt mi niczego nie narzuca. Razem różne rozwiązania wymyślamy. Atmosfera w WuTeeSie jest świetna!

Nikt nie kusił Cię do zmiany ośrodka, choćby twój rodzimy Gorzów?

– Miałem propozycje z dwóch klubów ekstraligowych w tym z Gorzowa. Śmiesznie to brzmi, bo gadam jak żużlowiec. Ale jeśli chodzi o współpracę z innymi klubami ekstraligowymi to nie ma mowy. We Wrocławiu jestem na wyłączność. Kiedyś kilka lat dojeżdżałem do Rzeszowa. Kilka razy pracowałem też w Ostrowie. Teraz oprócz Wrocławia współpracuję z klubem z Poznania. Czasem pojawiam się w Łodzi. No i fajnie pracuje mi się z ekipą One Sportu. Fajni ludzie. Robię z nimi turnieje SEC i mecze reprezentacji Polski. Dzięki temu prowadziłem pojedyncze Turnieje w Rybniku, Bydgoszczy, Częstochowie i Gdańsku.

Na sam koniec chciałbym Cię spytać o hobby poza żużlem. Coś słyszałem o skokach. To już nie to samo co kiedyś przy Małyszomanii?

– Nie, z tymi skokami to nie wiem, jak to wyszło. Znaczy oglądałem jak każdy. Niedziela, rosół, schabowy a później Małysz z Hannawaldem. Wiadomo. Ale to nic wielkiego. Kiedyś za to dużo grałem w siatkówkę. Trochę kopałem piłkę. Grałem w kapsle w żużel. Rzeźbiłem w drewnie. Jeździłem na speedrowerze. Dzisiaj nie mam na to czasu. Dużo pracuję. Moje hobby i jednocześnie trochę obowiązki to czas z rodziną. Lubię kosić trawę. Jeździć na grzyby. Lubimy z żoną i znajomymi chodzić do escape roomów we Wrocławiu. Dużo słuchamy Ralfpha Kamińskiego jak jeździmy do Wrocławia. Trochę staram się pokazywać naszym córkom żużel. Moja żona Marta prowadzi ze mną zawody na Olimpijskim. I dlatego w naszym życiu często „Mówi się żużel”.

Nie zostało mi nic innego jak zaprosić do odsłuchania dotychczasowych odcinków podcastu, a także zachęcić do oczekiwania na nowe!

Rozmawiał dla ŻużelNews.pl, Grzegorz Adamczyk.

Postaw mi kawę na buycoffee.to