Jacek Żiółkowski: "Żużel to nałóg"

Żużel – Jacek Ziółkowski: „Żużel to nałóg”

Trzy medale w tym dwa złota na przestrzeni trzech sezonów to dorobek ekipy dowodzonej przez Jacka Ziółkowskiego. Menedżer Mistrzów Polski zdradza, że czarny sport jest niczym nałóg – Bywam na głodzie.

Jacek Ziółkowski to tak naprawdę chodząca legenda żużla w Polsce. Pracuje zawodowo w nim od blisko czterech dekad, a w tym czasie zobaczył w zasadzie wszystko. Na sukcesy musiał czekać długo, lecz gdy te nadeszły niewiele wskazuje, aby miały szybko od niego uciec. Jak sam zdradza na łamach redbull.com przez lata pełnił wiele funkcji w trakcie zawodów – Łatwiej chyba byłoby wymienić te, których nie pełniłem. (śmiech) Żartuję, że nie byłem tylko wirażowym, kierownikiem startu i nie jeździłem polewaczką! Pracowałem przy speedwayu w naprawdę wielu rolach. Byłem spikerem, sekretarzem zawodów, sędzią, kierownikiem zawodów, kierownikiem drużyny, menedżerem – przyznaje.

Jacek Ziółkowski zdradza także, jak wyglądała w jego przypadku droga do parku maszyn, w którym spędzi w nadchodzącej kampanii 39. rok – Pracowałem jako nauczyciel. Pewnego dnia znajomy powiedział, że potrzebuje ludzi do pracy przy drużynie żużlowej. Wiedział, że jestem absolutnie zaczadzony tym sportem i nie będzie miał najmniejszych problemów, żeby mnie namówić. Zrobiłem przyspieszony kurs na kierownika zawodów i zacząłem pracę. Tak na próbę, żeby zobaczyć, czy się nadam i czy mi się spodoba. I tak zostałem – dodaje.

Menedżer drużyny żużlowej to jednak nie łatwa praca, rok roczne wertowanie regulaminów i wszelkich zmian. W oczach opiekuna Motoru Lublin najważniejsze jest jednak coś innego – Formalnie, co roku muszę odnawiać swoją licencję. Wspólnie z kolegami z innych drużyn przechodzimy szkolenia, śledzimy wszystkie zmiany w przepisach, omawiamy interpretację poszczególnych zapisów i finalnie zdajemy egzamin ze znajomości regulaminów sportu żużlowego – rozpoczął – Trzeba mieć szereg umiejętności „niemierzalnych”, które nie są certyfikowane żadnym przepisem. Z mojego wieloletniego doświadczenia wynika, że właśnie one są najważniejsze. Oczywiście, kwity trzeba mieć, bez dwóch zdań, ale nie ma kursu teoretycznego i egzaminu na… umiejętność życia i współpracy w parku maszyn. A to jest bardzo specyficzne środowisko. Trzeba znać regulamin i umieć błyskawicznie reagować na wydarzenia torowe, przewidywać bieg wydarzeń, na bieżąco analizować kilka możliwych scenariuszy i antycypować konsekwencje każdego z nich, działać rozsądnie i metodycznie w nieprzewidywalnym, głośnym i bardzo dynamicznym otoczeniu. Trzeba umieć zachować spokój w najbardziej stresujących sytuacjach. Trzeba lubić działanie pod presją czasu. Trzeba mieć grubą skórę. Trzeba ryzykować i brać na siebie odpowiedzialność za śmiałe decyzje. Trzeba być oswojonym z pracą pod lupą mediów i kibiców. I, co być może najbardziej istotne, w tym całym szaleństwie trzeba pozostawać naturalnym i komunikować się z ludźmi w prosty, jasny i zrozumiały sposób – wyjaśnia.

Zasłużony dla Lubelskiego żużla menedżer opowiada również o kulisach swojej współpracy z Maciejem Kuciapą. Jak przyznaje mają określone zadania, z których każdy stara się wywiązywać jak najlepiej – Przed meczem trzeba wybrać skład i przyporządkować numery startowe zawodnikom. To szalenie ważne, bo program żużlowy jasno determinuje, w których wyścigach i przeciwko jakim rywalom jedzie zawodnik spod danego numeru. Przy ustalaniu składu trzeba wziąć pod uwagę mnóstwo czynników: czy jedziemy w Lublinie, czy na wyjeździe, z jakim rywalem, na jakim torze, przy jakiej pogodzie, w jakiej formie na dany moment jest każdy z zawodników, kiedy wypuścić tych, którzy preferują starty, a kiedy tych lubiących walczyć na trasie itd. Drukuję sobie wiele wersji programu i po analizie wszystkich, konsultuję swoje propozycje z trenerem. Ustalamy skład i czekamy na mecz – rozpoczął – A wtedy wszystko może się zmienić w każdej sekundzie, a nawet najbardziej misternie ułożony plan może legnąć w gruzach. Bo to jest żużel. Rok temu jechaliśmy na półfinał w Toruniu. Bardzo ważny mecz, w rozpiskach mieliśmy kilka naprawdę dobrze przemyślanych wariantów wydarzeń. Musieliśmy tak podchodzić do tematu, bo przez cały sezon korzystaliśmy z „zastępstwa zawodnika”, więc margines błędów taktycznych był minimalny. I co? I na próbie toru wypadkowi uległ i nogę złamał nasz lider, Mikkel Michelsen! Czy można było to przewidzieć i przygotować się na taki scenariusz? Oczywiście, że nie – przytacza Ziółkowski.

Legenda Motoru zdradza z czego jest najbardziej dumna – Jestem ze speedwayem 60 lat, pracuję w nim blisko 40, a najfajniejsze chwile przeżywam właśnie teraz! Długo musiałem na nie czekać, ale było warto. Pochodzę z Lublina, więc tytuły mistrzowskie Motoru są dla mnie absolutnie szczególne. Wspominałem o balonie startującym ze stadionu w 1966 roku, prawda? Gdyby ktoś wtedy powiedział mi, że Motor będzie najlepszą drużyną na świecie, a ja będę miał swój wkład w jego złote medale, uznałbym to za urojenie. Minęło 55 lat i… proszę bardzo! (śmiech) Nie ukrywam, kiedy sięgaliśmy po pierwsze złoto, ścisnęło mnie w gardle. Po wywalczeniu tytułu poszliśmy na rundę honorową. Ludzie płakali ze szczęścia i wzruszenia. Ja też. Spędziłem na tym stadionie sześć dekad swojego życia jako kibic i pracownik klubu. Wiele twarzy rozpoznałem, wiem, że ci ludzie całe życie czekali na takie chwile. Nie da się tego opisać, to trzeba przeżyć, posmakować. Warto bawić się w sport, żeby doświadczyć takich emocji – skwitował.

Postaw mi kawę na buycoffee.to